Przejdź do głównych treściPrzejdź do wyszukiwarkiPrzejdź do głównego menu
sobota, 2 listopada 2024 17:19
Reklama

Wybory samorządowe 2024. Kampania bez fajerwerków. Wszystko na jedno kopyto

Wieje nudą. Tak krótko można opisać trwającą kampanię samorządową. Nie ma spektakularnych akcji, ostrych ataków, trafnych ripost.

 

– Nie jest to najbardziej emocjonująca kampania wyborcza. Czy społeczeństwo w ogóle obchodzą wybory samorządowe? A może politykom już się nie chce? W metropoliach pod tym względem sytuacja jest beznadziejna, bo co do zasady wiadomo, kto wygra. A jeśli tak, to po co się starać? – tak prof. Jarosław Flis ocenia dla portalu gazeta.pl kończącą się powoli kampanię wyborczą.

Wybory samorządowe 2024 – przypomnijmy – odbędą się już 7 kwietnia, tydzień po Wielkanocy.

 

Gdzie się schował PiS?

 

Bieżącej kampanii daleko do jej sprzed kilku miesięcy. Brakuje niemal wszystkiego, czego świadkami byliśmy jeszcze jesienią, kiedy wybieraliśmy parlament. Nie ma ostrych ataków na kontrkandydatów, nie ma celnych ripost, nie ma kłótni, a procesów w trybie wyborczym jest niewiele.

Linia sporu jesienią przebiegała między PiS a KO. Teraz jednak front – jeżeli w ogóle jest – to ledwo zaznaczony. PiS wystawiając kandydatów na burmistrzów czy prezydentów miast, nawet nie za bardzo eksponuje logo partii. Sami kandydaci wolą być postrzegani jako niezależni.

Skąd ta moda? Może w PiS uznano, że partyjny znaczek szkodzi? Może partia doszła do wniosku, że logo nie jest już magnesem przyciągającym wyborców. A może formacja odpuściła te wybory i pogodziła się z przegraną, skupiając się na czerwcowych wyborach do Parlamentu Europejskiego.

 

Gdzie te emocje?

 

Politolog dr Sergiusz Trzeciak ocenia, że kampania samorządowa została przykryta i zdominowana przez politykę krajową. 

–  A w niej dzieje się dużo: komisje śledcze, rozliczanie PiS, ale też spory wewnątrz koalicji. Te medialne sprawy ludzi interesują najbardziej – diagnozuje. 

Wyborcy nie są też świadomi o co toczy się walka podczas aktualnych wyborów, bowiem sprawy lokalne są wypierane przez głośne sprawy z pierwszych stron ogólnopolskich tytułów prasowych.

– Z perspektywy dużych ugrupowań ten stan rzeczy opłaca się przede wszystkim Koalicji Obywatelskiej, która w dyskursie politycznym dominuje, gra na własnym boisku. Widać zresztą, że ten obszar rozliczeń PiS jest ściśle związany z kalendarzem wyborczym. PiS jest z kolei w defensywie. Konsekwencją tego jest choćby to, że w niektórych przypadkach trzeba wziąć lupę, żeby na materiałach i ulotkach wyborczych dostrzec logo PiS. Na to zresztą jest przyzwolenie partii, bo decyduje pragmatyka. Jeśli to ma pomóc wygrać wybory, to nikt nie robi o to awantury. Nie jest to dobre, bo widać, że sprawy lokalne (teraz najważniejsze) schodzą na dalszy plan. Kandydaci wolą nawiązywać często do kwestii ogólnopolskich. Przykład. Dużo miejsca zajmuje sprawa budowania schronów, która jest ulokalniana, ale w rzeczywistości to kwestia państwowa, a nie samorządowa.

– podkreśla politolog.

 

Bez fajerwerków

 

Kiedy wspomni się poprzednie kampanie samorządowe, to zawsze były jakieś spektakularne wyczyny. Zawsze jakiś kandydat przebił się ze swoją akcją wyborczą na łamy ogólnopolskie. Teraz takich fajerwerków nie ma. Nikt za bardzo nie zabłysnął. Chyba, że głupotą. 

Kiedy spojrzy się na banery i plakaty, to widać, że panuje sztampa. Niewiele w tym wszystkim różnorodności i oryginalności. Te same hasła i te same motywy wyborcze. Wszędzie.

 

Armia kandydatów, czyli wybory w liczbach

 

W wyborach samorządowych wybierzemy blisko 47 tys. radnych. Ale kandydatów do tych miejsc jest ponad 183 tys. 

Najwięcej wystawia PiS – ponad 21 tys. Drugą siłą jest Trzecia Droga, która ma ich blisko 15 tys. Trzecia jest KO, która ma niemal 13 tys.

Według analiz Uniwersytetu SWPS statystyczny kandydat jest mężczyzną w wieku nieco niższym niż 50 lat, z wyższym wykształceniem i nie należy do żadnej partii politycznej.


Podziel się
Oceń

Napisz komentarz
Komentarze
Reklama