Zeznania świadków w dużej mierze są sprzeczne: część twierdzi, że psy oskarżonej Danuty Sz. były wyjątkowo spokojne, inni zaś, że bardzo mocno ujadały pod ogrodzeniem, a nawet gryzły się wzajemnie. Piątkowe zeznania świadków skomentował dla nas Grzegorz Piankowski, ojciec Marysi:
O sprzeczności w zeznaniach zapytaliśmy również Czesława Pastwę, obrońcę Danuty Sz.:
Kask uratował życie
Bliscy sąsiedzi małżeństwa Sz. zeznali, że wobec nich mastify w ogóle nie były agresywne. - Co więcej, nasza córka uczestniczyła w spacerach z tymi psami - podkreślali. - Może czasami psy opierały się o ogrodzenie, ale raczej nie było sytuacji, by właściciele musieli reagować.
Równolegle pojawiły się relacje sąsiadów, którzy unikali psów. - Przechodziłem z dziećmi na drugą stronę ulicy z obawy przed tymi ujadającymi psami. Bałem się, że mogą sforsować ogrodzenie - zeznał jeden ze świadków. - Baliśmy się, bo te psy były coraz większe [dorosły osobnik waży ok. 60 kilogramów - red.]. Śliniły się, gryzły wzajemnie; zawsze, gdy przechodziliśmy obok nich, poruszaliśmy się powoli, nie wykonując gwałtownych ruchów - dodał inny.
Świadkowie zgodnie przyznawali, że psy na spacerze zawsze były na smyczy, bez kagańców. Córka jednego ze świadków miała widzieć psy poza ogrodzeniem, jednak pozostali świadkowie twierdzili, że psy nigdy nie biegały poza posesją bez nadzoru.
Pytani o samo pogryzienie Marysi, naoczni świadkowie wskazywali, że dziewczynka leżała mniej więcej na środku drogi, atakowały ją dwa lub trzy psy. - Wyglądało, jakby ją rozszarpywały - mówiła jedna z kobiet. Ojciec zabrał Marysię do domu, a z psami dalej walczył jeden z sąsiadów, który również odniósł obrażenia. Wciąż nie wiadomo jednak, dlaczego i jak dokładnie psy wydostały się na zewnątrz posesji. - Na pewno to, że głowę Marysi chronił kask, uratowało jej życie - zeznała sąsiadka, podkreślając, że od czasu wydarzeń sprzed dwóch lat wszystkie dzieci na osiedlu jeżdżą w kaskach.
Furtka niesprawna od miesięcy
Część sąsiadów wiedziała, że małżeństwo Sz. na swojej posesji prowadziło hodowlę mastifów tybetańskich. - Psy jeździły z nami na wystawy, gdzie były oceniane - mówił na rozprawie mąż Danuty Sz. - W związku z psami nie mieliśmy żadnych niepokojących sygnałów, od małego były tresowane. To była nasza prawdziwa pasja. Jeśli chodzi o to, czy były agresywne, to nie mogły być, bo to jest rasa stróżująca - szczekanie na obcych to w ich przypadku coś normalnego, ale żadnych innych przejawów agresji nie było, nigdy nie skakały na ogrodzenie. Zadbaliśmy też o zabezpieczenie naszej posesji.
Mąż oskarżonej zeznał także, że furtka ich posesji musi otwierać się na zewnątrz, co wynika z położenia działki. Nie przeczy, że furtka zamykana na elektromagnes była niesprawna. - Zepsuła się kilka miesięcy przed pogryzieniem Marysi przez psy. Zatrzasnęła się, nie było możliwości, żeby ją otworzyć, dlatego wychodziliśmy wyłącznie przez bramę. Nie wzywaliśmy fachowca, bo niedługo potem planowaliśmy wymianę części ogrodzenia włącznie z furtką. Po zimie sprawdzałem i na pewno nie dało się jej otworzyć.
Podczas rozprawy poruszono także wątek obowiązkowych szczepień psów. Jeden z mastifów nie miał zaświadczenia o aktualnym szczepieniu przeciwko wściekliźnie. - Jestem pewien, że takie szczepienie miał, po prostu zabrakło odpowiedniego zaświadczenia - dodał mąż Danuty Sz.
Zaniedbanie czy nieszczęśliwy wypadek?
Właścicielka psów jest oskarżona m.in. o nieumyślne narażenie na bezpośrednie niebezpieczeństwo utraty życia i ciężkiego uszczerbku na zdrowiu dziecka. Grozi jej do 3 lat pozbawiania wolności. Obrona nie podważa faktu pogryzienia dziewczynki przez psy, jednak będzie chciała wykazać, że oskarżona nie mogła przewidzieć możliwości pokonania furtki przez mastify.
Kolejna rozprawa odbędzie się prawdopodobnie w połowie lutego.
Przypomnijmy, że do dramatycznych wydarzeń na osiedlu Leśna Polana w Rokitkach doszło w kwietniu 2016 roku. 9-letnia wtedy Marysia przejeżdżała rowerkiem obok posesji, gdzie znajdowały się trzy mastify tybetańskie. Psy wydostały się na drogę i zaatakowały dziecko, które zostało dotkliwie okaleczone, m.in. straciło mały palec u ręki.
Więcej na temat tej sprawy przeczytasz TUTAJ
Napisz komentarz
Komentarze