Przejdź do głównych treściPrzejdź do wyszukiwarkiPrzejdź do głównego menu
Reklama
piątek, 22 listopada 2024 05:34
Reklama

Wciąż żyje w sercach fanów, których życzliwość czujemy na co dzień. Grzegorza Ciechowskiego wspominają mama i siostra [cz. 2]

Miał krótkie, ale intensywne życie. Przeżyciami mógłby obdzielić kilka osób - mówią mama i siostra Grzegorza Ciechowskiego. Podczas spotkania w domu rodzinnym Helena Ciechowska i Aleksandra Krzemińska opowiedziały m.i.n o karierze, życiu rodzinnym i ostatnich dniach Grzegorza. Wspomnienia zostały wyemitowane w audycji Zbliżenia.
Wciąż żyje w sercach fanów, których życzliwość czujemy na co dzień. Grzegorza Ciechowskiego wspominają mama i siostra [cz. 2]

Autor: ze zbiorów Aleksandry Krzemińskiej

 

Posłuchaj drugiej części wspomnień:

Kliknij aby odtworzyć
Wykryliśmy, że korzystasz z programu blokującego reklamy w przeglądarce (AdBlock lub inny). Dzięki reklamom oglądasz nasz serwis za darmo. Prosimy, wyłącz ten program i odśwież stronę.

Pierwsza część audycji Zbliżenia dostępna jest TUTAJ

 

Marta Irzyk: W okresie licealnym zainteresowania polonistyczne Grzegorza rozkwitły.

Helena Ciechowska: Dużo na ten temat nie mówił. Wem, że grali, a pierwszy koncert był w kościele. 

W domu słuchali płyt.

Aleksandra Krzemińska: Kiedy słuchali tu The Dark Side of the Moon Pink Floyd, urządzali całą ceremonię, musiała być cisza…

H.C.: Świece palili! Nigdy nie byliśmy temu słuchaniu przeciwni, bo wiedzieliśmy, że to jest bardzo wychowawcze. Pojawiał się Mirek Piątkowski, Krzysztof Okupski, dziewczyny: Ala Malinowska i  późniejsza żona Grzesia, Jola Muchlińska, za którą pojechał na studia do Torunia. Mój mąż pytał: „Dlaczego Toruń, przecież tutaj też masz uniwersytet?”. Ale to musiał być Toruń… Jak Grzegorz chodził na próby, to mąż wołał: „Ucz się, bo nie zdasz i pójdziesz do PGR-ów” (śmiech).

Tata chciał, by syn miał fach w ręku.

H.C.: Tak… Muzyka - co to za praca, jak z niej wyżyć? A jednak wyżył. 

Była też wyprawa do Anglii.

H.C.: Oleńka zrezygnowała, pojechałam ja z Grzesiem. Mieszkaliśmy tam sześć tygodni, był zachwycony. Miał wtedy 15 lat i spędzał czas z kuzynem Johnem. Nigdy nie myślał, że tam, gdzie były organizowane największe koncerty, on sam będzie grał. 

Przywiózł dużo płyt.

A.K.: Tak, ale przede wszystkim przyjechał jakby… zmieniony. Zobaczył, w jaki sposób w Anglii funkcjonują zespoły, naoglądał się też zachodniej telewizji i zaczął inaczej myśleć, a co za tym idzie - realizować swoje marzenia. Rozpoczął intensywną naukę gry na flecie, a potem w końcu wrócił także do pianina, ale to było już w trakcie studiów. 

Czy przed maturą się stresował?

A.K.: Trochę tak. Na szczęście miał bardzo dobrą nauczycielkę matematyki, z języka polskiego także - panią Annę Andrzejewską, ale z polskiego praktycznie nie musiał się uczyć, miał szeroką wiedzę. Jego licealna klasa to była klasa ananasów, łobuzów, którzy mieli coś do powiedzenia. W pierwszej klasie Grzegorz związał się z Alicją Malinowską. Pozostałym dziewczynom bardzo się nie podobało, że zainteresował się koleżanką z klasy matematycznej. Robiły Ali bardzo pod górkę… Wspominała różne podchody w ich wykonaniu. Trochę działała już wtedy też Jola Muchlińska. Dziewczyny potrafiły powiedzieć Ali „w tajemnicy”, że Grzegorz założył się, że ją zdobędzie. Związek przetrwał jednak około dwóch lat. Ala była osobą niezależną (i jest aż do dziś - obecnie ma swoją firmę, jest informatykiem), a Grzegorz chciał realizować model rodzinny, taki jak w naszym domu. Chciał zarabiać na dom jako głowa rodziny - jeszcze nie było do końca wiadomo w jakiej roli, bo jako humanista to chyba tylko w szkole; chyba jeszcze nie myślał wtedy, że zostanie wielkim artystą. Któregoś razu byli u Jacka Klińskiego. Grzegorz miał jakieś sprawy z Jackiem, zamknęli się w pokoju, a Ala została z Teresą. Alę ta sytuacja zdenerwowała - przecież przyszli razem! Postanowiła wyjść i tak też zakończył się ich związek. Potem może trochę żałowała, ale nie mogła dać się wpasować do roli, jaką akurat dla niej wymyślił Grzegorz, chciała być sobą. Potem nastała Jola Muchlińska. 

Grzegorz w czasach studenckich. Ze zbiorów Aleksandry Krzemińskiej

I to już był poważny związek.

H.C.: Miał 21 lat i już się żenił! 

A.K.: Wtedy na ślub w takim wieku trzeba było wyrazić zgodę!

H.C.: Dziewczyna mogła brać ślub od 18 lat, chłopak od 21. Ślub odbył się w grudniu w Toruniu. Chcieli tylko cywilny, ale się nie zgodziłam i był również kościelny - niepotrzebnie.

A.K. (śmiech)

Na studia pojechał za Jolą, ale polonistyka to była chyba jedyna naturalna droga dla chłopaka z takimi zainteresowaniami.

A.K.: Podejrzewam, że tak. Na pewno się realizował. Podziwiałam go za zainteresowanie poezją, ja do takiej literatury dojrzałam dopiero dziś. Ulubionym poetą Grzegorza był Guillaume Apollinaire. Na koniec roku szkolnego dostałam książkę o jego poezji autorstwa Julii Hartwig, oczywiście z dedykacją. Grzegorz wziął ją na obóz… Kiedy książka wróciła do mnie, byłam wściekła - była brudna i podarta! Ale trudno się dziwić, bo była bez przerwy używana. Ostatecznie dobrze, że tak się stało… Przeczytałam tę książkę dopiero później, faktycznie jest niesamowita. Jeśli chodzi o pierwsze utwory Grzegorza, to powstawały, gdy poznawał symbolistów, Kasprowicza, Tetmajera. Nic z tych prób się nie zachowało. Jakiś zeszyt jest w posiadaniu Jana Kulasa, który przejął go od Marzeny, koleżanki naszej siostry Małgosi. Marzena tego zeszytu po prostu nam kiedyś nie oddała. Jakiś tomik został wydany również w czasie studiów, ale potem doszedł do wniosku, że po co ma czekać, aż ktoś wyda jego wiersze, skoro może je śpiewać. To było coś w rodzaju manifestu (śmiech).

Domyślam się, że kariera Grzegorza w Toruniu toczyła się tak szybko, że nie zdawał z niej relacji na bieżąco.

H.C.: Przyjeżdżał do domu raz w miesiącu i już po drodze czuł zapachy obiadu. Kiedy się ożenił, to ja im jeszcze prałam, wiózł bieliznę, haftowałam nawet inicjały na pościeli, w kolorach złotym i brązowym (śmiech). 

Kiedy wybuchła popularność Republiki, przyszła myśl „Grzegorz jest gwiazdą”?

A.K.: Pierwszym hitem był Kombinat, który był często emitowany w „Trójce”.

H.C.: Co sobotę słuchaliśmy Listy Przebojów Programu Trzeciego, nawet kiedy jechaliśmy do mojej siostry do leśniczówki, musieliśmy zdążyć przed godz. 20 na „Listę”. Grzegorz zawsze miał wszystko na pierwszych miejscach. 

A.K.: Utwory Grzegorza bardzo wyróżniały się na tle granej wtedy muzyki. Byłam nauczycielką w technikum na ul. Sobieskiego, gdzie obecnie jest OHP. Miałam zajęcia ze stolarzami i kierowcami. A trzeba zaznaczyć, że w modzie były dwa zespoły - TSA i Republika. Moi uczniowie wiedzieli, że ja jestem „od Republiki” i reagowali różnie, w zależności od humoru. Trochę lepiej miała nasza siostra Małgosia - kiedy chodziła do liceum, Republika miała już odpowiednią renomę (śmiech). Dziś czasem pytam o Republikę, większość nie zna…

H.C.: Młodzi na pewno nie.

Podejrzewam, że to niesamowita duma, usłyszeć syna w Liście Przebojów Programu Trzeciego.

H.C.: Tak. Wciąż budzi mnie jego głos… Włączam i pytam: „Grzesiek, ty chciałeś, żebym to usłyszała?”. Piętnaście po drugiej, czasem piętnaście po trzeciej…

A.K.: Mamuś, opowiedz, jak Grzegorz odniósł sukces już jako Obywatel GC i wystąpił w Sali Kongresowej [podczas koncertu wręczono Grzegorzowi Ciechowskiemu Złotą Płytę za przekroczenie nakładu 300 tys. egzemplarzy przez album Tak! Tak! - red.].

H.C.: Byłam zniechęcona, bo nikt z domu oprócz mnie nie mógł jechać do Warszawy. Grzegorz był wtedy jeszcze z Małgosią Potocką. Sama podróż jest nie do opisania…

A.K.: Na ulicach były plakaty…

H.C.: Pamiętam milicjantów z psami, a na plakatach napis „Witamy króla rocka”. Sala Kongresowa jest duża… Ludzie zaczepiali mnie, pytali „A pani też na ten koncert?” (śmiech). Wystąpiła sopranistka Agnieszka Kossakowska, był Janusz Morgenstern… Siedziałam z tyłu i kiedy zaczęło się wręczanie nagrody, wnoszenie kwiatów i tak dalej, to nie mogłam się przepchnąć do przodu. Dwóch czy trzech milicjantów musiało torować mi drogę. Wróciliśmy późno, o drugiej czy o trzeciej.

Grzegorz zszedł ze sceny, podarował pani kwiaty i powiedział „Mamusiu, ja tylko dla ciebie śpiewałem” - tę historię można przeczytać w książkach. To był pierwszy raz, kiedy była pani na koncercie syna - jakie to uczucie, usłyszeć go pierwszy raz na żywo?

H.C.: Trudno o tym mówić… Łzy radości… Wtedy, w Sali Kongresowej, nie mogłam nawet powiedzieć, że to mój syn, chyba by mnie tam roznieśli (śmiech).

Grzegorz z rodzicami - Heleną i Zbigniewem, rok 1990. Ze zbiorów Aleksandry Krzemińskiej

Pani Olu, a pani pierwszy koncert Republiki lub Obywatela GC?

A.K.: Byłam na koncercie „pierwszej” Republiki w sali Stoczni Gdańskiej, przyjechali z jakimś zespołem. Miałam wtedy małe dzieci, ale raz udało mi się wyrwać. Potem w Warszawie uczestniczyłam w próbie w klubie Stodoła, Grzegorz występował już jako Obywatel GC. Jakież to było żmudne! Z każdym z muzyków te same dźwięki… Trwało to kilkanaście godzin. Grzegorz do końca był pedantyczny, musiało wszystko być tak, jak zaplanował, perfekcyjnie… Nie spodziewałam się, że to może być tak wyczerpująca praca.

Wkładał bardzo dużo wysiłku w to, by wszystko brzmiało idealnie.

A.K.: Właśnie tak. Później już jego praca polegała także na wyszukiwaniu i przesłuchiwaniu płyt. Bez przerwy słuchał, szukając nowych pomysłów. Podziwiałam go za te umiejętności. Potrafił przewidywać, kto za kilka miesięcy stanie się gwiazdą. Tak było z wieloma muzykami.

H.C.: Pamiętam, że w przy pierwszej rocznicy pojechałam na koncert pamięci do Torunia. Rektor uniwersytetu zaprosił mnie do gabinetu i w towarzystwie kilku profesorów powiedział, że to dzięki Grzesiowi jego syn wrócił na studia! A Grzesiu, jak sam studiował, miał już napisaną pracę, nawet kupiliśmy mu maszynę do pisania, ale nie miał czasu jej obronić. Promotor powiedział, że jego praca nadaje się nie na magisterkę, tylko od razu na doktorat. Skończył studia, ale z obroną mówił, że „zawsze zdąży”. 

Grzegorz w 1993 roku przyjechał z Republiką do Tczewa. Jak to się stało, że koncert się nie udał?

H.C.: Ten koncert to był niewypał, nawet herbaty nie dostali. Coś okropnego. 

A.K.: Nie wiem, kto organizował koncert, ale ewidentnie ludzie o nim nie wiedzieli. Pora nie była dobra, bo występ zaplanowano na dwa dni przed Świętami, 22 grudnia. 

H.C.: Nawet nie mieli chleba, bo szli do mojego mieszkania i Grzesia rozpoznała sąsiadka Ira, która przyniosła mu z góry chleb. Do dzisiaj mi tę sytuację przypomina. 

A.K.: Sala nie była wypełniona chyba nawet w jednej trzeciej. 

H.C.: Pierwszy raz występowali w Tczewie i tak wyszło… Nic nie było przygotowane.

Ale Grzegorz mimo wszystko chętnie przyjeżdżał do Tczewa, na przykład na zjazd sławnych tczewian. 

A.K.: Przyjechało grono znanych osób wywodzących się z Tczewa, między innymi Grzegorz Kołodko czy Ryszard Karczykowski. Przygotowano miłą uroczystość, z gośćmi były przeprowadzane wywiady, zaangażowana była młodzież z naszego liceum. 

Pani Heleno, Grzegorz wykorzystał pani panieńskie nazwisko Omernik jako pseudonim przy pisaniu tekstów na płytę Justyny Steczkowskiej. To była niespodzianka czy uprzedzał, że tak zrobi?

H.C.: Niespodzianka, ja nic o tym nie wiedziałam. Wydało się na Fryderykach [Ciechowski i Steczkowska podczas gali w 1996 roku dostali w sumie siedem statuetek - red.]. Nie chcieli zdradzić, kim jest Ewa Omernik, bo Grzesiu też miał wrogów, są zazdrośnicy… Tak już w życiu jest.

Grzegorz wykreował Kayah, Justynę Steczkowską…

H.C.: Kasię Kowalską i tego chłopaka…

A.K.: Antkowiaka. 

Studniówka w I Liceum Ogólnokształcącym w Tczewie, rok 1992. Ze zbiorów Aleksandry Krzemińskiej

Grzegorz zawsze był oddany rodzinie, a czy stał się rodzinny jeszcze bardziej, gdy pojawiły się dzieci?

H.C.: To na pewno.

A.K.: Kiedy urodziła się Weronika, akurat nie było go w kraju. Otrzymał Paszport Polityki i cała grupa pojechała do Japonii, dołączył tam m.in. późniejszy prezydent Kwaśniewski [który wiózł Ciechowskiemu zdjęcie Weroniki - red.]. 

H.C.: Bardzo się opiekował.

A.K.: Długo to nie trwało, bo okazało się, że w jego sercu zagościła Ania [Wędrowska, dziś - Skrobiszewska - red.]. Weronika miała już wtedy sześć lat. Rozpoczęła się następna ważna dla niego znajomość… Ania dostała zieloną kartę i wyjechała na rok do Stanów, chciała zrobić porządek ze swoim życiem. Grzegorz też wyjechał do Stanów i kiedy wrócił, było już wiadomo, że będzie z Anią.

H.C.: To był naprawdę cios.

A.K.: Na pewno to nie było przyjemne, ale takie miał usposobienie. Zakochał się.

H.C.: Jego życie.

Trudna była na pewno nagonka medialna, burza, która się rozpętała.

A.K.: Wiadomo było, że Małgosia była zraniona…

H.C.: Ona też rozbiła wcześniej małżeństwo.

A.K.: Tak, można powiedzieć, że to wróciło. Grzegorz wybrał Anię, a Małgosia nie mogła tego przeboleć. Zaakceptowałaby może każdą inną, ale nie Anię - pomoc domową, nianię. Grzegorz szukał jednak spokoju, miłości, oddania domowi i znalazł to w związku z Anią. To go uspokoiło. Myślę, że był bardzo szczęśliwy, o czym świadczy też fakt, że Józefinka urodziła się już po jego śmierci. 

Dużo spokoju odnalazł też w Kazimierzu Dolnym, gdzie uciekli przed mediami.

A.K.: Faktycznie, to było miejsce, gdzie uciekł. Był to dla niego przepiękny okres, my też mamy miłe wspomnienia.

H.C.: Pamiętam sytuację opisaną też w jednej z książek. Przechodziła grupa z księdzem obok domu Grzegorza, a na podwórku bawiła się Weronika. Ksiądz zapytał, jak się nazywa. „Weronika Ciechowska”. - „A twój tatuś jest w domu?”. - „Tak, tato, chodź!”. I ksiądz, pokazując na Grzegorza, mówił: „Widzicie, to jest lider Republiki, Obywatel GC”.

A.K.: Miejsce było wyjątkowo urokliwe. Mieszkali w malutkim domeczku, takim domku na kurzej nóżce, jak z bajki, naprzeciwko wielkiego klasztoru (śmiech). Spędzaliśmy tam Święta, przyjechała też Republika, która wynajęła od Daniela Olbrychskiego domek w Mięćmierzu z widokiem na zamek w Janowcu. Tam nagrywali Obejmij mnie Czeczenio.

Znalazł swoje miejsce na ziemi.

H.C.: Miał krótkie, ale intensywne życie. 

A.K.: Mógłby obdarować trzy lub cztery osoby tymi wszystkimi przeżyciami (śmiech). Pomysłów miał jeszcze mnóstwo.

H.C.: Mówił: „Mamuś, na emeryturę nigdy nie pójdę”. Nawet na urlopie wynajmował dwa domy, w jednym Republika, w drugim rodzina. Jak trochę odpoczął, od razu zaczynali ćwiczyć. 

A.K.: To było w Zdunowicach na Kaszubach, przepiękne miejsce, które pod koniec jego kariery odegrało dużą rolę. Mógł mieć przy sobie rodzinę i zwierzęta, a jednocześnie zespół, i tak przygotowywali materiał. 

H.C.: Miał plany aż do połowy lutego i to wszystko pękło jak bańka mydlana… 

Pani Olu, w 2001 roku tak się złożyło, że z Grzegorzem spędziliście sporo czasu.

A.K.: Do naszej szkolnej pracowni komputerowej wybrałam oprogramowanie firmy Apple, które zresztą widziałam u Grzegorza. Żeby je obsługiwać, musiałam ukończyć specjalne szkolenia w Warszawie, dlatego od października do grudnia kilka razy zatrzymałam się w domu Grzegorza. Wieczory mieliśmy dla siebie i to był cudowny czas - mogliśmy siedzieć, rozmawiać albo oglądać filmy, zbliżyliśmy się wtedy ze sobą. W tym czasie wiadomo było, że Grzegorz z Anią szykują się do przeprowadzki - to była wielka tajemnica, mamusia nic nie mogła o tym wiedzieć. Małgosia, nasza siostra, też się przeprowadzała - do Sztokholmu. Przed Świętami zatrzymałam się jeszcze u Grzegorza, uczestniczyłam w przeprowadzce. Była wynajęta firma, dlatego Grzegorz nic nie nosił, zarządzał tylko pracą. Wróciłam do domu, a do Warszawy niebawem miała pojechać mama. Nic nie wiedzieliśmy, że Grzegorz zachorował. W czwartek oczekiwałam na wiadomość, że mamusia dojechała do Warszawy.

H.C.: Zadzwoniłam do Grzesia dzień wcześniej i powiedział mi, że jest przeziębiony, dlatego na dworzec przyjedzie po mnie Ania. Już był wtedy w szpitalu. W czwartek czekałam na Anię pół godziny, bo były korki. Powiedziała mi na dworcu: „Mam dwie wiadomości, dobrą i złą”. Zaczęła od dobrej: „Przeprowadziliśmy się”. A zła - Grzesiu jest w szpitalu. „Jeszcze nie wiadomo, co jest, badają, coś z sercem”… Później Grzesiu zadzwonił, żebyśmy nie przyjeżdżali, bo jest komisja i nie wolno przeszkadzać. Nawet na myśl mi nie przyszło, żeby jechać.

Grzegorz z siostrą Aleksandrą, rok 1999. Ze zbiorów Aleksandry Krzemińskiej

Wcześniej nie chorował.

H.C.: Nigdy nie chorował. Potem Ania powiedziała mi, że jednak będzie jakiś zabieg, ale jeszcze nie kojarzyłam. Tętniak? Jaki tętniak? Pierwszy raz słyszałam o tętniaku! Ania pojechała do szpitala o szóstej rano. Jeszcze sam się ogolił. Położyła się obok niego na łóżku i zasnęli. Lekarze mówili: „To znaczy, że jest spokojny, jak mogli ze sobą zasnąć”… Operacja trwała sześć godzin. Lekarze kazali jechać Ani do domu, żeby czasem w szpitalu nie zaczęła rodzić [była już w zaawansowanej ciąży - red.]. Mówili, że wszystko w porządku, że zostali „krawcy”.

A.K.: Że go zszywają po operacji.

H.C.: Zaczęliśmy rozpakowywać rzeczy. Na zmianę płakaliśmy, śmialiśmy się i dziękowaliśmy Bogu, że wszystko jest w porządku. Spałam sama w skrzydle domu, obok było studio. Już o drugiej Anka się dowiedziała, że nerki przestały pracować. Zima była, pełno śniegu… Agnieszka, siostra Ani, dopiero co zdała prawo jazdy, ale o szóstej pojechały do szpitala i dowiedziały się, że Grzegorz już nie żyje. Anka przyszła do mnie, podchodzili… Nie pamiętam, ponoć krzyknęłam: „Nie, nie nie”… Nie chciałam wierzyć. To było straszne. Dlaczego nie poszłam do szpitala? Dlaczego nie poszłam? On mówił: „Mamusia przyjdzie w pierwszy dzień Świąt, a najlepiej w drugi”.

A.K.: On po prostu nie czuł się już sobą, był już podłączony do różnych kroplówek, aparatury. Nikt się nie spodziewał… 

H.C.: Nikt. Ania mówiła, że była tak pewna, że wszystko będzie dobrze, że to jest niemożliwe…

A.K.: Mnie wiadomość o śmierci Grzegorza zastała w czasie pogrzebu naszego kuzyna Leszka Bielawskiego. Wiedzieliśmy, że Leszek jest umierający, to był nasz najbliższy kuzyn. A dosłownie dwa tygodnie wcześniej Grzegorz był na pogrzebie Staszka Zybowskiego, męża Urszuli [wokalistki - red.], więc grudzień był dla niego bardzo trudny. Nie mógł tego przeżyć, mówił: „Jak to możliwe?”. 

H.C.: Staszek umierał na raka. Wtedy postanowili z Grzegorzem, że chcą być skremowani.

A.K.: Pamiętam, że podczas mojego ostatniego pobytu w Warszawie oglądaliśmy Szósty zmysł i płakaliśmy rzewnymi łzami. Potem sobie pomyślałam, że to jakby przewidzenie sytuacji, która miała nadejść już za chwilę. To było naprawdę niesamowite. 

W tym wszystkim najpiękniejsze jest to, że Grzegorz cały czas żyje dzięki fanom, kolejnym młodym ludziom.

H.C.: Tyle się jeszcze mówi, tyle książek…

A.K.: Fani chcą zwiedzić, poznać, utożsamiają się… Twórczość Grzegorza wciąż można zgłębiać, zostało napisanych tyle prac… To czasami aż nie mieści się w głowie. I tyle życzliwości, której dostarczamy od ludzi! Wczoraj jechaliśmy na cmentarz, była rocznica śmierci taty. 

H.C.: Taksówkarz opowiedział o zbiegu okoliczności. Ostatnio ktoś przyjechał do Tczewa, popsuł mu się samochód, wsiadł więc do taksówki i zapytał o dom Grzegorza.

A.K.: Ta pani koniecznie chciała zobaczyć dom Grzegorza, bo pisała o nim pracę. Nie ma się czym chwalić, ale każdy chce to zobaczyć (śmiech).

Czyli czują panie na co dzień życzliwość ludzi?

H.C.: Tak.

A.K.: Muszę powiedzieć, że tak. To jest naprawdę miłe.

Tczew też pamięta.

A.K.: Jesteśmy bardzo wdzięczni Józkowi Golickiemu za festiwal, który organizuje, a także Radiu Tczew i Telewizji Tetka, które często przypominają twórczość Grzegorza i wspomnienia. Jest coraz więcej osób, które doceniają, ile Grzegorz znaczył. Czasami jeszcze pojawiają się głosy, że nie przyznawał się do Tczewa, co nie było prawdą. Jak można powtarzać w kółko coś takiego? Nawet nie wiadomo, skąd to się wzięło…

H.C.: Zawsze wśród przyjaciół są i nieprzyjaciele, tak to jest w życiu. 

Aleksandra Krzemińska i Helena Ciechowska na In Memoriam Festiwalu Grzegorza Ciechowskiego, sierpień 2017 (fot. Marta Irzyk)

Czy mają panie jakieś marzenie związane z upamiętnieniem Grzegorza, na przykład muzeum?

H.C.: Dzieje się bardzo dużo, czasem mnie to nawet przerasta, że tyle lat po wszystkim tyle się dzieje i za to jestem wdzięczna. Czasem mówię, że mnie już nie będzie, a pamięć o nim pozostanie.

A.K.: Niedawno w Poznaniu nazwano ulicę imieniem Grzegorza Ciechowskiego, to są bardzo miłe akcenty. 

H.C.: Tam ulice mają Niemen, Anna Jantar i właśnie Grzegorz. 

Czy jako rodzina mają państwo jakiś rytuał związany z Grzegorzem? Może oglądanie zdjęć lub słuchanie płyt?

H.C.: Nie ma na to czasu, młodzi są tak zagonieni, że nie mają czasu nawet dla siebie.

Ale jak Republika jest grana w radiu, to weźmie się trochę głośniej…

H.C.: O tak, to na pewno (śmiech). 

A.K.: Myślę, że to przyjdzie z czasem - mam wnuki, ale są jeszcze za małe. Podejrzewam, że tak jak moje dzieci, będą odkrywać Republikę i cieszyć się twórczością Grzegorza. 

Mają panie ulubione piosenki Grzegorza?

H.C.: Ciężko z tej bogatej twórczości wybrać jedną. Mnie bardzo podoba się Tobie wybaczam, ale to pierwsze wydanie, z organami. Gdyby nie Grzesiu to na pewno nie byłabym zainteresowana rockiem, mowy nie ma! Z jego twórczości przemawia do mnie każda płyta i każda piosenka.

A.K.: Ja bardzo lubiłam Nie pytaj o Polskę, ale ostatnio odkryłam…

H.C.: A ta co ostatnio grała i mnie obudziła? Lalalala la la la… Tamtaram tam tam…


fot. Marta Irzyk


Podziel się
Oceń

Napisz komentarz

Komentarze

Aleksandra 30.12.2018 14:45
Wzruszyłam sie wywiadem. Dzięki twórczosci Grzegorz wciąż żyje. Syn taki podobny do niego. (*)

Tczewianka 12.03.2018 19:31
Matka wspomina śmierć syna... wzruszające...

B&J 11.03.2018 20:16
Grzegorz for ever...

BialoCzarny 09.03.2018 16:59
Pozdrawiam obie panie! Piękna historia

Jola 08.03.2018 23:47
bardzo wzruszające

Reklama