Czy państwo może zbankrutować? Oczywiście. Wystarczy sobie przypomnieć Grecję i rok 2017. Kraj stanął nad przepaścią i... zrobił krok w przód. Znalazł się w tak fatalnej sytuacji, że wymagał natychmiastowych reform, cięć finansowych i pomocy międzynarodowej.
Czemu Grecja miała kłopoty? Geneza ich problemów miała miejsce jeszcze w latach 80 XX wieku, a jednym z powodów był rozbuchany system socjalny. Po prostu Grecja wydawała znacznie więcej, niż zarabiała na podatkach.
Na razie jeszcze nikt nie mówi o scenariuszu greckim w Polsce, ale trzeba o tym pamiętać w kontekście weekendowej konwencji PiS i zapowiedzi zmiany w programie Rodzina 500 plus. Przypomnijmy.
500 złotych
Zaraz po tym, jak PiS wygrał wybory w 2015 roku, uruchomił olbrzymi program społeczny. Zaczął wypłacać 500 zł miesięcznie na dziecko, niezależnie od dochodów ich rodziców czy opiekunów. Początkowo były to pieniądze na drugie i kolejne dziecko w rodzinie, ale potem Rodzina 500 Plus się zmieniała i obecnie są to pieniądze na każde dziecko.
Już wtedy opozycja polityczna i wielu ekonomistów przewidywało, że ten program się nie utrzyma. Że pieniędzy zabraknie i budżet państwa tego nie wytrzyma. Ale wytrzymał. Rocznie państwo w ten sposób wydaje 40 miliardów złotych.
Prawdą jest, że część tych pieniędzy wraca do krajowej kasy. Chociaż świadczenie nie jest opodatkowane, to 500 zł idzie np. na zakupy, a to już realne wpływy do budżetu.
Chcą więcej
W ustawie wprowadzającej 500 plus nie ma zapisanej waloryzacji świadczenia. Oznacza to, że nie ma obowiązku jego podnoszenia. Ale takie jest oczekiwanie społeczne wielu Polaków, bo przez inflację 500 zł sprzed 2 lat to nie obecne 500 zł.
Ekonomiści wyliczyli, że już teraz na każde dziecko powinno być 650 zł, żeby utrzymać realną wartość świadczenia.
800 plus
Podczas weekendowej konwencji PiS, Jarosław Kaczyński ogłosił: – Od nowego roku 500 plus to będzie ciągle nazwa pamiętana, ale suma będzie już inna – 800 plus.
A to oznacza, że teraz w budżecie państwa trzeba na to znaleźć ok. 70 mld zł. Tak zaczął się realny wyścig wyborczy i licytowanie się polityków na obietnice. Dodajmy: bardzo kosztowne.
Janusz Jankowiak, ekonomista, w rozmowie z naTemat.pl: – To pomysł z piekła rodem. To stawia opozycję w bardzo trudnym położeniu, bo nie można takiemu pomysłowi powiedzieć po prostu „nie”. To mogą zrobić ekonomiści, natomiast politycy muszą brać pod uwagę skutki społeczne swoich wypowiedzi. Jeśli któryś powie, że ta waloryzacja jest nieracjonalna i opowie się przeciwko temu, narazi się na negatywne reakcje przynajmniej części elektoratu – podkreślił.
I dodał: – Jeśli to zostanie wprowadzone, to do 2024 roku średnia roczna inflacja będzie na poziomie 8 proc. PiS więc jedną ręką będzie dawał niektórym, a potem wszystkim drugą ręką odbierał, w postaci wysokich cen.
Wtóruje mu ekonomista Robert Gwiazdowski:
Z ekonomicznego punktu widzenia to nie jest dobra decyzja. Rozdawnictwo jest złe, niezależnie od tego, kto rozdaje pieniądze. Są co prawda teoretycy ze szkoły MMT (Modern Monetary Theory), którzy twierdzą, że państwo ma swoje własne pieniądze i może dodrukować ich nieograniczoną ilość. To bzdura, bo gdy prezes NBP Adam Glapiński dodrukował pieniądze, to inflacja bardzo się zwiększyła.
Co zrobi Donald Tusk?
Już od dłuższego czasu opozycja nie krytykuje 500 plus. Bo dobrze wie, że likwidacja programu to gwóźdź do wyborczej trumny. Kto zagłosuje na partię, która chce Polakom odebrać pieniądze? Garstka tych, którzy ich nie dostają.
Dlatego w PO, Lewicy czy w PSL raczej mówi się o modyfikacji programu. Chodzi np. o to, żeby pieniądze otrzymywali potrzebujący, a nie osoby zarabiające miesięcznie po 40 tys. zł. Bo obecnie pieniądze są dla wszystkich.
– Postulujemy 800 plus dla pracujących, dodatkowa praca i nadgodziny bez podatków, dobrowolny ZUS dla samozatrudnionych. Praca musi się opłacać – zaproponował lider PSL Władysław Kosiniak-Kamysz.
Z kolei Lewica chce wprowadzenia progu dochodowego.
– To nie 800 plus, tylko waloryzacja. Bo nie może być tak, że świadczenia społeczne zależą od łaski tego czy innego polityka, który rzuci pieniądze w trakcie kampanii wyborczej. Każde świadczenie społeczne w Polsce powinno być waloryzowane, bo jeżeli jest drożyzna, to ludzie mają prawo czuć się bezpiecznie – komentuje Adrian Zandberg z partii Razem.
Co na to najpoważniejszy konkurent Kaczyńskiego, czyli Donald Tusk. Zareagował niemal z miejsca i nie było krytyki wyrażonej wprost. Było wyzwanie.
– Prezesie, jeśli chcesz naprawdę pomóc polskim rodzinom, a nie uprawiać taką wyborczą grę, to możemy to zrobić wspólnie w Sejmie tak, żeby ta waloryzacja świadczenia dla polskich dzieci stała się faktem w Dniu Dziecka 1 czerwca, a nie na sylwestra 2024 r. – powiedział w Krakowie Tusk, zwracając się do Jarosława Kaczyńskiego.
Tej rękawicy nikt w PiS nie podejmie. Politycy tej partii mówią, że termin 2024 jest „optymalny”, a rząd podchodzi do sprawy odpowiedzialnie.
I zareagowali jak zwykle, czyli niewybrednymi epitetami (Beata Szydło: Donald Burczymucha) pod adresem swojego rywala.
Gdzie te dzieci?
I jeszcze jedno. Program Rodzina 500 plus powstał, żeby pomóc rodzicom w wychowywaniu dzieci i nakłonić Polki do rodzenia.
Zgodnie z danymi Głównego Urzędu Statystycznego w 2022 roku w Polsce urodziło się 305 tysięcy dzieci. To najmniej od zakończenia II wojny światowej. Co gorsza, ten trend nadal się pogłębia.
Napisz komentarz
Komentarze